..................................................................

..................................................................

sobota, 19 października 2024

Z życia wzięte..

Pierwsze wspomnienia z dzieciństwa,jakie wciskają mi się niechciane do głowy,to smród uryny i dyskomfort leżenia na mokrym materacu.Nie mogłam spać.Było mi zimno w doopę,wciąż chciało się sikać a bałam się pójść do łazienki. Leżałam w mokrej pościeli aż zrobi się jasno.Jak już ktoś krzątał się po domu to po cichutku wyłaniałam się z wyrka,tak,żeby nikt nie zauważył hańbiących plam i nie poczuł co wydarzyło się pod kołderką. Wstydziłam się i bałam.Nie wiem co było silniejsze.

Mama udawała,że wszystko w porządku,choć często prowadziła mnie do lekarzy,szpitali,na różne badania,podczas których kładli mnie na zimnym blacie i "wjeżdżałam" do tunelu.Tak wtedy myślałam i obawiałam,czy wyjadę z tego zimnego i strasznego miejsca. Dorastając bardzo się pilnowałam,wiec wpadek było mniej,ale też się zdarzały.Anatomicznie wszystko było ok i  nigdy nie stwierdzono przyczyny mojego nocnego moczenia się.Ale dziwnym zbiegiem okoliczności "wyrosłam" z tego niemalże natychmiastowo po wyprowadzce z rodzinnego domu.

Drugą rzeczą jaką pamiętam i pielęgnuje w sobie to wspomnienie pewnego wieczoru, gdy udawałam,że zasnełam w dużym pokoju a mama wzieła mnie na recę by przeniesc mnie do swojego  łożka.

Byłam wtedy tak blisko niej.Zadne uczucie nie jest porównywalne do tej błogości jaką czułam wtedy przez te kilka,może kilkanaście sekund.Bo ile to trwalo..ile mierzy droga w przeciętnym polskim mieszkaniu na blokowisku ,z dużego pokoju do małego? Wlasnie  tyle trwało moje szczescie.

Póżniej też próbowałam udawać,ale jakoś na mamę to nie działało.Mama była zahartowana na takie zagrywki,pewnie mając doświadczenie z kilkorgiem dzieci nie miała czasu na emocje i czułości.Poza tym musiała "mieć jaja",żeby ogarnąć życie,pijanego i pracującego okazyjnie ojca,prace,zupę,działkę,sweter na drutach i swoją gromadkę dzieci.Których zresztą,nie chciała,bo marzyła by  zostać zakonnicą.

Tymczasem wydano ją za maż za pierwszego lepszego "wojaka" z którym z niczym jej nie było po drodze i dorobili się dziesięciorga dzieci.Wstydziłam się swojej wielodzietnej rodziny i mamy przed pięćdziesiątką.

Czule wspominam też wyprawy z mamą do kościoła albo na targowisko..tam zawsze były tłumy i mama w obawie,żebym się nie zgubiła i nie przysporzyła kolejnego problemu,brała mnie za rękę.Raz to ja zainicjowałam taki uścisk,przestraszyłam się czegoś ale zawstydzona,że ośmieliłam się pokazać emocje szybko rozluźniłam dłoń.

Szybko się uczyłam,zresztą otoczona tyloma osobami,które na codzień pokazywały "jak żyć",nabyłam ich cech i przyzwyczajeń w błyskawicznym tempie.U nas w domu nie było miejsca na radość,smutek,żal czy pragnienia.Ja nawet nie śmiałam marzyć.Od małego uczona pokory i skromności wiedziałam gdzie jest moje miejsce i  nie żyłam z głowa w chmurach.Byłam totalna pragmatyczką zawsze przygotowaną na najgorsze,bo dobrego mało się działo.

A jak już to...na bogato.Jako sześciolatka wylądowałam w szpitalu.Zatrucie spożywcze.Chyba się mamie przypsuło czy coś tam...Miało być dwa tygodnie hospitalizacji,czyli prawdziwe wakacje.Na sali ze mną były dwie inne dziewczynki,bawiłyśmy się razem w świetlicy pełnej gier i zabawek.Tak naprawdę było kilka pluszaków,bierki,liczydło i coś tam jeszcze,ale dla mnie to wypas.Panie pielęgniarki codziennie czesały moje długie włosy,plotły warkocze czule mnie przy tym głaszcząc. Wybaczałam im bolesne zastrzyki,przecież musiały,zresztą one i tak bolały mniej niż obojętność w domu czy inne mniej pozytywne nastroje.Niestety,mój stan szybko się poprawiał i po tygodniu wypisano mnie do domu,na przepustkę świąteczną.Już nie wróciłam,a szkoda,bo tęskniłam.

Biorąc rzecz chronologicznie to gdzieś po roku spotkała mnie kolejna pozytywna przygoda.Poszłam do szkoły i tam dosłownie rozkochałam się w pani w oddziale zerówkowym.Była ciepła,miła,słuchała co mam do powiedzenia,chwaliła mnie za recytacje wierszyków i prace plastyczne.Niestety nie była tylko moja i oprócz mnie było jeszcze trzydzieścioro gagatków oraz jej narzeczony. Później była trenerka,która uczyła nas grać w szczypiorniaka.Od niej pierwszej usłyszałam,że jestem w czymś  bardzo dobra,doceniała mnie,motywowała,widziała potencjał i pchała do przodu.Jednak napotkała ścianę na swojej drodze w walce o swoich podopiecznych.Między innymi moją mamę,która nie pozwoliła mi pójść do klasy sportowej i kontynuować grania w pilkę ręczną.Pani nie odpuszczała,przyszła nawet osobiście do naszego domu,prosząc rodziców o szanse dla mnie,ale tato nie brał udziału w tej rozmowie,wszak od wychowywania dzieci jest matka,a ona zwalając wszystko na moje nocne moczenie miała asa w rękawie.Jak ja to sobie wyobrażam..zgrupowania,wyjazdy,nocki poza domem..w pieluchach???

Musiałam znaleźć sobie inne zajęcie na popołudnia.Bo biblioteki osiedlowej chodziłam ze trzy razy w tygodniu,ale nie było tam czytelni,wiec przesiadywałam w korytarzu na godzinę przed otwarciem tłumacząc się,że albo nie mam zegarka,albo pomyliłam godziny,bo panie zawsze z politowaniem komentowały,ze znowu siedzę na zimnych schodach.Książki można było wypożyczyć zaledwie trzy a mnie to czasami zajmowało ze dwie godziny :).Taka byłam nieogarnięta.

Śledziłam też wydarzenia z naszego małomiasteczkowego Domu Kultury i jak tylko dowiedziałąm sie o naborze do zespołu tanecznego od razu byłam gotowa i miałam plan.Nie pamiętam już jak ale udało mi się wyprosic u najstarszej siostry aby ze mną poszła i zapisała na zajecia.Z pewnością wyglądała na młodą matkę i dlatego się udało. Tańczyłam w zespole tańca ludowego ponad rok.Nie miałam stroju na pierwszym galowym pokazie,bo w nim nie brałam udziału.Rodzice na pewno nie wykosztowaliby się na coś takiego jak spódnica i gorset,wiec na krótko przed pokazem udałam chorobę i nie wystapiłam. Po sukcesie na poziomie wojewódzkim mój zespół został zaproszony na wymianę międzynarodową i zdecydowana  większość dzieci pojechała do Belgii.Ja,jak się zapewne domyślacie, należałam do mniejszości.Karierę taneczną zakończyłam więc krótko po powrocie grupy z zagranicy.Byłam może na dwóch,trzech treningach i czując jak jestem daleko za innymi wycofałam się małymi kroczkami.

Marzenia nie były dla mnie,a co dopiero plany...

Tak przez kolejne lata,a że nie chciałam żyć w stagnacji i bezruhu,to szukałam zajęć niewymagających.

Sprzętu,pieniędzy,zaangażowania rodziców itp.Trudne to było w latach 90 tych,w małym miasteczku na południu Polski.Bardzo trudne,ale udało się wcisnąć na saneczkarstwo torowe.Obby tylko móc wyrwać się z domu i spędzać czas z normalnymi ludźmi.Zapisałam się do klubu w połowie sezonu,wiec wiedziałam,że nie mam szans na żadne zimowe wyjazdy czy w ferie i moje proroctwo się spełniło.Pojechali najlepsi,najdłużej trenujący,ci co chcieli i mogli,a ja nie pasowałam do żadnej z tych grup.Nie myślcie,że rozpaczałam czy żałowałam,ja byłam przyzwyczajona i nastawiona,że to nie dla mnie.

Kończyłam podstawówkę i zaczynałam bunt.

Pierwsze przedbiegi gdy postanowiłam i zdecydowanie sprzeciwiłam się mamie co do wyboru szkoły średniej.Chciała żebym poszła do odzieżówki a skoro już tak bardzo nie chce,to do medyka.Też nie chciałam.Drugie moje weto,to gdy złożyłam papiery do liceum,po którym miałam nie mieć zawodu i byłyby to cztery stracone lata,bo przecież na studia jestem za głupia i za biedna.Uparłam się tak,że nie dość,że wylądowałam w liceum,to na dodatek w najlepszym w mieście i  jednym z najwyższym poziomem w województwie.Nie wiem komu chciałam zrobić na złość,ale wypadło na mnie.Trafiłam do klasy geniuszy,między dzieci politycznej i ekonomicznej śmietanki miasta. Ale nie poddałam się przez cztery lata,przebrnęłam,momentami czołgając się i unikając kul,którymi strzelali wybitni profesorowie.

Ja tam nie pasowałam pod żadnym wzgledem i chcieli mnie zastrzelić jedynkami,nieprzygotowaniami i uwagami.A ja jak na wojnie partyzanckiej,robiłam uniki,chodziłam na wagary a potem przygotowana,upps obładowana bronią i granatami pojawiałam się na lekcji by zdobyć tróję.Ostateczna bitwe zwana maturą też wygrałam.Może nie triumfalnie i w popisowy sposób,ale zaskoczyłam bardzo pozytywnie na ustnych z polskiego,angielskiego czy łacinie.Pisemnie było gorzej,co nawet dla mnie samej było zaskoczeniem..Po latach zastanawiałam się czy nie wnosić o wgląd do prac maturalnych,bo profesorka z polskiego obiecała mi schody i oblanie matury już w pierwszej klasie.Ale...nie chciałam rozdrapywać ran i odpuściłam.

Nie wiem czy będzie ciąg dalszy tej historii.Dzisiaj tak mnie po prostu naszło.

Chcę dodac,że teraz z perspektywy czasu,doświadczeń i obecnego punktu widzenia jako matki i żony,nie winie mojej mamy.Wiem,że robiła co mogła,że znajdując się w niemalże patologicznym układzie i sytuacji chciała dać nam namiastkę normalnosci.



środa, 18 września 2024

Skrótowo

     Ktoś się tu do mnie dobijał,ktoś inny pytał o ciąg dalszy a ja tak mało wylewna ostatnio...

Tak mi po drodze z tym blogowaniem,że nawet nie wiem pod jakim adresem piszę.Możecie się śmiać.

Żałosne z mojej strony,ale prawdziwe.Jednak,jak to mówią "nie ma tego złego co,by na dobre nie wyszło" i dzięki temu,że zapomniałam adresu własnego bloga i pomyliłam go z poprzednim,to znalazłam fajną duszę,także blogującą :) A tam poczułam się jak u siebie :) I taka to oto dygresja :po co mam pisać skoro inni to robią za mnie?Z drugiej strony dotarło do mnie,jak wielu ludzi jest podobnie nieszczęśliwych,że te super foty,relacje i uśmiechnięte twarze na fejsbuku to tylko zasłona dymna.

Ok,nie mam dzisiaj w planach narzekać,chciałam po prostu dać znać,że żyje :)

I nie jest najgorzej.

Lato minęło bardzo upojnie,korzystałam ile się da.I nie mówię tu tylko o wyjazdach,spędzaniu wolnego czasu czy rozkoszowaniu się pogodą.Zaliczam ten czas do bardzo udanych,bo wdrożyłam w praktykę kilka rad mojej psychoterapeutki.

W końcu się przekonałam,że można żyć po swojemu,odważyłam się być sobą pełną gębą i nie bawić w dyplomacje,która zresztą nie służyła mi tylko otoczeniu.Odstawiłam osoby toksyczne na bok i choć naraziłam się tym innym,to i tak nie żałuje.Powoli,żółwimi kroczkami staram się wyprostować relacje z Onym i zdaje się,że to działa.On też zauważył,jak wpływa na nas sąsiedztwo rodziny i widzę,że powoli wyciąga wnioski.Trochę się boje przechwalić,no ale ryzyk fizyk...:)

A wszystko to między innymi dlatego,że kupiliśmy sobie mały domek na kółkach.

Przyczepa dała nam możliwość wyrwania się od codzienności na spontanie,bez planowania,logistycznych przygotowań do wyjazdu a co za tym idzie bez dzielenia się tym wszystkim ze szwagrami,którzy lubią ingerować w to,co,kto,kiedy,gdzie i dlaczego, i co to jest w ogóle za głupi pomysł!

Zakup był bardzo nieplanowanym krokiem,wyskoczył w połowie wakacji jak Filip z konopi tym samym  wprawiając mnie w osłupienie. Ony zaskoczył mnie tak jak teoria płaskoziemców na temat naszej planety.Byłam w totalnym szoku jak któregoś niedzielnego ranka ślubny obudził mnie na kawę i postawił do pionu mówiąc "Jedziemy na Mazury po przyczepę" .I pojechaliśmy ...a ta podróż była niczym jak nasza nieodbyta podróż poślubna.Wróciliśmy  podekscytowani i szczęśliwi a potem już nie spędziliśmy żadnego weekendu w domu :) I stąd to moje milczenie między innymi.Pisać może było i o czym,po poznaliśmy wiele nowych miejsc i ludzi.Przeżyliśmy sporo niestandardowych dla nas sytuacji,wykopani ze swojej strefy komfortu doświadczyliśmy sporo nowości i uczyliśmy się przede wszystkich samych siebie na nowo.Ja uwielbiam wyzwania i wszystko co nowe i nieznane mnie pociąga,ale Onego nie znałam od tej strony.Odnalazł się w tej karawingowej rzeczywistości doskonale,otworzył na nowe doznania i wyzwania.Własnie to w tym wszystkim jest chyba najlepsze,że dostaliśmy nowe życie :) 



Poza tym,to wszystko po staremu..zaczął się rok szkolny,nad czym ubolewam bardziej niż sama uczennica.Dla niej szkoła,choć to już IV klasa,to wciąż przyjemność a po lekcjach to już w ogóle high life.Jazda konna,aerial i spotkania oazowe.Tym ostatnim mnie mocno zaskoczyła,ale po przemysleniu przyznałam sobie punkt.Prowadzenie dziecka do kościoła,przygotowanie do sakramentu oraz sama I Komunia Św. nie była u nas dlatego,że  " wszyscy robią".Mimo przyjęcia,szycia sukienki na miare,prezentów moje dziecko podeszło do sprawy poważnie i konsekwencją tego jest dopominanie się o uczestnictwo we mszy niedzielnej i inne angażowanie się w życie parafii.No,jestem dumna.


piątek, 15 marca 2024

 Piątkowy wieczór,weekend ale u mnie bez ekscesów...Zarezerwowałam salonową kanapę na tę noc,która muszę jakoś przeciągnać,i postaram się coś napisać.Czy sensownego to się okaże.

Tak jak już wspomniałam w jednym z komentarzy,ledwo otrząsnełam się z jesiennej chandry a tu juz dopadło mnie wiosnenne przesilenie.Mam nadzieje,że to tylko to..że moje złe samopoczucie to wynik zmieniającej się aury za oknem,wydłużenia doby i skoków hormonalnych.Bo niby na wiosnę one się roztrajają.Moga też z powodu menopauzy,ale miejmy nadzieje,ze mnie to jeszcze nie dotyczy.

Żle się ostatnio czuje,fizycznie i psychicznie.Miałam kilka razy krwotok z nosa,raz,taki nie do opanowania,drugi lżejszy a dwa pozostale w nocy,o czym dowiedziałam się dopiero rano.Jutro skoro świt szoruje do punktu pobrań zdać krew do badania.Oprócz tego skierowanie do laryngologa i neurologa dostałam,bo w rezonansie magnetycznym głowy wyszły jakies esy floresy i puzle nie do ułożenia.Niech to wszystko ktoś odczyta,postawi diagnoze i pokieruje co z tym zrobić.Chyba własnie dlatego,między innymi,ten mój psychostan taki kiepski...A oprócz moich zdrowotnych perypetii,to sprawa mamy :( Upadła i połamała mi sie kobiecina :( Ma złamaną miednicę a jest w wieku nieoperacyjnym,a poza tym stan jej serca nie pozwala na narkoze,która byłaby konieczna przy operowaniu.Jakby tego było mało,to akurat w pracy tak się wszystko pokomplikowało,że nie ma szans na urlop i odwiedziny mamy.A odwiedziny to w ogóle złe słowo,trzeba jechać i się nią opiekować przez 24 h na dobę,bo jest leżąca.

Na szczeście siostry moje jakoś radzą,ale mam nadzieje,że blizej świąt sytuacja w pracy poprawi się na tyle,że będę mogła się wybrać.

Taka kumulacja.W domu nie lepiej...młoda dorasta,miewa takie akcje,że klękajcie narody.Ony za to w druga strone,starzeje się i robi się upierdliwy.

I tak sobie egzystuje w swoim upiornym światku ostatnio..Nie umiem skupić się ani na ksiażce,ani filmie,jestem nerwowa i rozdrażniona.Zmęczenie zwala mnie z nóg już po 21-wszej,wstaje o 5 i zaczyna się kierat..

niedziela, 4 lutego 2024

 Mówią,że jestem Góralka,i dlatego taka harda i silna.Ale to nie prawda.Po pierwsze do gór mi kawałek,tak fizycznie,a mentalnie to przepaść.Gdybym miała krew górolskom to bym Ci ja mondzejso była.Psiakrew!A idze idze...dejze spokój. Nie jestem silna,ja po prostu potrafię dużo znieść.A nauczyła mnie tego moja mama.50 lat przeżyła z człowiekiem,który ani przez chwilę nie traktował ją jak kobietę,żone czy matkę swoich dzieci.Ja patrzyłam na to przez 20 wiosen swojego życia.I uczyłam się,jak pozwalać się upokarzać,jak bać się mieć i wyrażać swoje zdanie,jak nie wymagać od kogoś tylko od siebie,jak liczyć tylko na siebie,jak przepraszać za nieswoje winy i można sobie tutaj dużo nawyliczać.Tyle,że uzbiera się na kilka lat intensywnej psychoterapii.Jak na razie udało mi się zaliczyć cykl 6 spotkań,na których przerobiłam temat mojego małżeństwa,ale wywlekliśmy ze dwa inne wątki,które muszę przepracować,żeby ten czas spedzony w gabinecie mojej psychoterapeutki nie był zmarnowany.Nie mówiąc o aspekcie finansowym.Żeby lepiej naświetlić sprawę,to dodam,że tak naprawdę,w praktyce,to nie stać mnie na tę psychoterapie,ale jakoś muszę uciułać na ciąg dalszy.

Albo raczej początek,bo chronologicznie,będę musiała się cofnąć do wczesnego dzieciństwa.Choć nawet, moja Psycho mówi,że wcześniej,bo dzieci odczuwają deficyt emocjonalny już od pierwszych dni swojego istnienia,a ja byłam dzieckiem niechcianym.Dowiedziałam się tego 

jako parolatka,wraz ze znaczeniem słowa gwałt,przemoc,ból.No i poszlam w ślady swojej matki ofiary.Wchodząc chyba w kazdą relacje jaką w życiu nawiązałam z przeświadczeniem,że jestem gorsza i nic mi się nie należy.Miałam wzloty i upadki,walczyłam o siebie ,potem znowu upadalam ale jakoś  brnełam do przodu,umilając sobie życie jak mogłam.Zdawało mi się,że im dalej wyjade tym mój problem stanie się odleglejszy.I w pewnym sensie tak było.Zostawiłam szarą polską rzeczywistośc i czarną domową atmosfere na rzecz pieknęgo kraju,w którym żyją uśmiechnięci i pozytywni ludzie.

Otaczałam się pięknym krajobrazem,miałam dobrą  prace,studia,fajnych znajomych,świetnych przyjaciół a związki mi nie służyły.Właśnie dlatego,że miałam wyuczony stereotyp moich rodziców.Widziałam swoje błędy,rozumiałam jak nakręca się błedne koło zazdrości,kłótni,przemocy a to wszystko tłumaczone wielką miłością."Bo ja Cię tak bardzo kocham i dlatego..Cię ograniczam..uderzyłem,obraziłem" Taaa..

Znałam ten mechanizm doskonale.Uciekałam.W dosłownym znaczeniu tego słowa.

Zrywałam,odchodziłam jak tylko pojawiało  się choćby maleńkie "ale".

A,że nam się z Onym trochę tych "ale" nazbierało,to znowu mój instynkt zachowawczy mówi "uciekaj".

Zagłuszam go i tłumie od lat,jednak nie jestem głucha..

czwartek, 4 stycznia 2024

W połowie września padł mi laptop a wraz z nim umarła moja wena.No dobra,za duże słowo ta "wena" ,ale naprawdę miałam chęci do pisania.A czas by się znalazł.Miałam juz w głowie ułożonego  urlopowego posta,pomysł na zdjęcia a delej by jakoś przeciez poszło,nie? No,ale mój w cale nie stary sprzęt odmówił posłuszeństwa,a ja wziełam to jako znak,że jednak blogowanie nie jest mi pisane.

Mikołaj do mnie nie przyszedł w ostatnie swięta,żaden tam Gwiazdor czy Dzieciątko też nie,no więc postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce i kupiłam sobie sama prezent.Mam nadzieje,że się polubimy z moim nowym chromebookiem i będziemy sobie żyć w słodkiej symbiozie długie lata.

Nic szczególnego się przez te parę miesięcy nie wydarzyło,nie mam więc do nadrabiania zaległości.

Na starym laptopie miałam zarys wakacyjnego posta,ale pisany w wordzie i przepadł.Z czasem wspomnienia się zatarły,tym bardziej że jakoś szczególnie ich nie pielęgnowałam.Niestety,pogoda była mało grecka,co było ogromnym zaskoczeniem zarówno dla nas jak i dla każdego napotkanego Greka z którym mieliśmy przyjemnosć rozmawiać.Okazji było dużo do takich spotkań a rozmów tym bardziej,bo oboje z Onym mówimy po grecku.Szczegół,że tubylcy chcieli podszkolić swój polski  i chętniej rozmawialiby z nami po polsku niż w ich rodzimym języku.A to dlatego,że nieświadomie wybraliśmy "polską" wyspę.W szoku byłam,ilu tam było turystów z PL,szyldów w naszym języku,polskich firm i firemek.Od pilotki wycieczki,jaką wykupiliśmy na miejscu,dowiedziałam się,że bardzo duża częśc infrastruktury tutystycznej na wyspie powstała własnie pod Polaków w latach 80 tych,za porozumieniem polskiej i greckiej izby turystycznej.Ogolnie,to przewodniczka miała bardzo dużą wiedze i ciekawie umiała ją przekazać.Mnie autentycznie zainteresowała niuansami o wyspie,jej geologią i historią.Niestety w sieci bardzo mało jest na ten temat.Coś co zrobiło na mnie ogromne wrażenie,to fakt,że ten mały kawałek lądu na morzu jońskim leży na złączu dwóch płyt tektonicznych,przez co oczywiście jest podatny na trzęsienia Ziemi,a efektem tego jest 45 stopniowe nachylenie wyspy względem poziomu morza.Widać,to nawet na zdjęciach,w przekroju skał widoczne  sa takie "plastry'' geologiczne ,pochodzące z roznych faz powstawania i wypiętrzania się wyspy. To bardzo malownicza miejscówka z lazurowo turkusowymi wodami,oferująca sporo różnorodnych plaż,od czarnej siarkowej w małej zatoczce po długie i piaszczyste ciągnące się  do kilku km a także kamieniste i dzikie.Kazdy znajdzie coś dla siebie i napewno nacieszy oko.I kubki smakowe,bo kuchnia jońska jest polączeniem  włoskiej i greckiej,czyli dużo makaronów,zapiekanek,sosów i warzyw. Mniam :) W architekturze tez widać włoskie wpływy.Zwiedziłam 4 największe wyspy jońskie i na każdej z nich można oglądać obiekty w stylu weneckim,pozostałości po Imperium Weneckim.Niestety trzęsienie ziemi jakie nawiedziło wyspę w roku 1953 zmiotło z powierzchni zabytki oraz ponad 90 procent miasta.

Od godziny nie mamy prądu...czy to kolejny znak,żeby dać sobie spokój z blogowaniem?

Jedni wróżą z kart,inni z fusów czy jejek niespodzianek,wiec może też powinnam jakoś zinterpretować te wszystkie niepowodzenia jakie napotykam w prowadzeniu bloga... 

Wcześniej wspomniałam,że jakoś szczególnie nie zapisałam w pamięci tego wyjazdu.Nieswiadomie.

Wypad do mojej sentymentalnej ojczyzny był takim małym marzeniem od lat..Na początku bałam się tam wracać,w obawie,że już zostane i żadna siła nie ściągnie mnie spowrotem do Polski,potem Riczi była w takim wieku,że mało zapamiętałaby z takich wakacji a zależało nam pokazać jej "naszą" Grecje,później pandemia,wojna i nasze finanse nie pozwalały.W minionym roku dosłownie stawałam na głowie,by zrealizować ten wypad...długo namawiałam męża,potem długo oszczędzałam pieniądze,po drodze zepsuł się mój samochód i czekała mnie wizja dużego wydatku,okazało się,że wisi nade mną widmo poważnej choroby i wszystko zaczęło się komplikować.Wylecieliśmy w naprawde niefajnej atmosferze.Mąż nerwowy,bo uważał,że nawet kosztem straty części sumy jaką zapalciliśmy ,powinniśmy zrezygnować z wyjazdu,ja na wysokich obrotach,bo musiałam ogarnac zastępstwo w robocie,znalezć kogos do opieki nad domem i kotem,ustawiać starego do pionu,powtarzać co chwilę,że wszystko będzie ok,że kase się zarobi,a cała reszta jakoś poukłada.Ogólnie było stresowo,a już na miejscu,po opuszczeniu lotniska okazało się,że zgubiłam plecak z całym dobytkiem.Dokumenty,pieniądze,biżuteria i jakieś osobiste rzeczy typu kosmetyki itp.Nerwy sięgały zenitu.Tylko,że byliśmy w Grecji...miejscu,gdzie nie ma miejsca na stresy i troski.W hotelu szybciutko pomogli nam odzyskać zgubę i już po godzinie kierowca wręczył mi plecaczek.Wtedy mi juz ulzyło,i przypomniałam sobie jak żegnałam kolezanki z pracy "Pa,pa,szybko nie wrócę" i o mały włos, a by się sprawdziło :) Mi wszystkie negatywne emocje opadły,za to u ślubnego się spotęgowały.Przez cały urlop był rozdrażniony,pogoda specjalnie nie dopisała,był to okres gdy w kontynentalnej Grecji lały ulewne deszcze a  w wielu miastach były podtopienia i powodzie.Starałam się dobrze bawić,znaleźć  w tym wszystkim  pozytywy,pokazać  córce najpiękniejsze miejsca,jak zyją lokalsi,ich kulture,zwyczaje  i gościnnosć.Młoda nawet nauczyła się kilku słowek i zwrotów :) W sumie poznałam Grecje od trochę innej strony,taką w chmurach i deszczu,pozwalającą na chillout.Bez spiny i bieganiny z plaży na plaże,bez pośpiechu żeby zająć kolejkę do jakiejś atrakcji i nakrecania się ,że trzeba jeszcze to i tamto zobaczyć.Fizycznie naprawdę odpoczęłam,psychicznie trochę gorzej ,bo z malkontentem u boku to się nie da.Ten wyjazd dał mi tez dużo od strony emocjonalnej,,już tak nie tęsknie,już wiem,że na chwilę obecną to nie jest moje miejsce na Ziemi i nie ma co się oglądać,tylko patrzeć w przyszłość. 

Lot powrotny a potem podróż z Warszawy to był czas na przemyslenia i podsumowania.Wracaliśmy nocą,młoda przysypiała,nie było więc "mamo...mamo" więc miałam czas podumać.Musiałam sie przyznać,pprzynajmniej sama przed sobą,że na ten urlop leciałam w innym celu niż odpoczynek i chec zwiedzenia nowego skrawka Świata .Ja chciałam tam odnaleźć nas sprzed lat.Mnie i Onego.Naszą beztroskę,optymizm,miłosc i obietnice bycia razem.Nie udało się i chyba wolę zapomnieć.

Dla chętnych nietrudna zagadka: skąd jest ta fota? 

                                       


                           

                                           

sobota, 9 września 2023

 Tego roku najlepsze zostawiłam sobie na koniec :) Druga połowa sierpnia i początek września wypadły więc wyjazdowo.W sumie to, początek wakacji zaczął się na bogato,bo szwagrzy niespodziewanie  kupili mały jachcik  i już pierwszy weekend po zakończeniu roku szkolnego zaprosili nas na pokład i  pływaliśmy po Mazurach. Było dosyć fajnie, ale przebywanie w 6 osób  na tak małej powierzchni  jest ponad moje siły. Szczególnie,że ze szwagierką nie mam idealnych  relacji.I wszystko byłoby do przyjęcia ,bo dla mnie nie zawsze musi być idealnie i nie trzeba się z każdym zgadzać w 100% żeby jakoś sie dogadywać,wręcz przeciwnie,róznice są ciekawe,bywają inspirujące, ale wraz z nimi musi iśc  w parze  wyrozumiałość i tolerancja.Niestety,siostra (cioteczna) męża ma  za trudny charaker...Uważa się za wyrocznie mądrości,prawdy i sprawiedliwosci,oczekuje  przytakiwania,oklaskiwania i wkupowania się w jej łaski.Przez prawie 10 lat próbowałam droga negocjacji,dyplomacji,często nawet własnym kosztem jakoś się  dogadać,ale gdzieś istnieje granica.Co się odwlecze,to nie uciecze i kiedyś musiał nastać kres i stało się..weszłysmy ze szwagierką prawie na wojenną ścieżkę. Mnie żadne bogactwa nie przekupią,żadne jachty czy mercedesy,mam swoje zdanie i koniec.Owszem,mogę podyskutować,konstruktywna rozmowa jak najbardziej,ale o tym nie ma mowy w przypadku szwagierki, więc wykręciliśmy się moją rzekomą chorobą morską i w niedziele wieczorem wróciliśmy do domu.Potomna została z wujostwem i kuzynką na wodzie a my pierwszy letni urlop spędziliśmy w domu.Miałam co robić,porządki oraz grządki na mnie czekały.Bo chyba nigdy wcześniej nie wspominałam,że uprawiam mini ogródeczek?

A potem lipiec trwał i trwał,przerwany tygodniowym wyjazdem młodej nad Bałtyk.Tym razem pojechała z inną ciocią i wujkiem,a mianowicie z moją siostrą i jej meżem.Riczątko,to pozyje,nie?

Tym bardziej,że ma dziewczyna szczęscie do pogody,i gdzie by się nie ruszyła,to zawsze super aura.Pewnie dlatego wszyscy ją tak chętnie ze sobą zabierają ;)  

W drugiej połowie sierpnia wybrałyśmy się w moje rodzinne strony.To był babski wypad,bo Ony musiał roboty pilnować i zarabiać na przedłużenie wakacji.Posiedziałam u mamy 10 dni,w między czasie zjechała się siostrznica z córką i stworzyłysmy prawdziwy babiniec.Połaziłysmy trochę po górach, odpoczełyśmy i naładowałysmy baterię,Przy okazji ogarnełam pare spraw mamie,bo jest juz w takim wieku,że nie zrobi wszystkiego sama.Mamcia,mimo sedziwego wieku ma się w miare dobrze i za każdym razem gdy się z nią żegnam,błagam i proszę wszelkie Opatrzności,aby to nie był ostatni raz...

A pierwszego września,zamiast do szkoly,poszliśmy na wagary i z samego rana wsiedliśmy do samolotu.

Po 10 latach wróciłam do mojej duchowej ojczyzny. 

piątek, 28 lipca 2023

Prawie normalnie

Gdyby mysli umiały pisać i nie dopuściłyby zdrowego rozsądku do głosu,to mogłabym tu wysmarować niezłą epopeję. Wystukałyby na klawiaturze wszystko to co powiedzieć bym chciała,ale nie mogę.
Bo zawsze jest jakieś "ale".Raz  nie wypada,innym razem nie pasuje,a tak w ogóle to jest niestosowne dla pani w średnim wieku.Chociaż koleżanki z pokoju,bliskie mojego rocznika,mówia,że my starsze panie.
Zazdroszczą,tak  pozytywnie,bo według nich strzeliłam sobie dzieciaka w trochę późniejszym wieku i to mnie odmładza. Bo wciąż zyje szkołą,zajęciami poza lekcyjnymi,wożeniem na urodziny,rozterkami 9 latki itd.

A Riczątko to bardzo aktywna dziewczynka i zajec ma mnóstwo.Uwielbia jazdę konną i aero gimnastykę.Oprócz tego chodzi na warsztaty artystyczne i zajęcia z dziennikarstwa.Jest autorką kilku reportaży dla Gazety Dzieci i udzielila już wywiadu dla lokalnego radia. To tyle w ramach przechwałek nad Potomną..nie w tym kierunku chce poprowadzić ten blog.
Chociaz jeszcze nie wiem co z tego mojego kombaku wyjdzie, nie mam jakis sprecyzowanych planów,jedynie chęc pisania.Ale powoli,potrzebuje czasu,żeby się rozkrecić.Może więc być chaotycznie. :)

Oprócz córki na stanie jest wciąż mąż, i kot nam doszedł.Trzeci już,bo dwa poprzednie słodziaczki zagineły w niewyjaśnionych okolicznośćiach.

Jak Potomna miała 4 latka to wróciłam do nauki,zrobiłam technika logistyka i można powiedzieć,że się realizuje w tym fachu.Jednak organizacja i zarządzanie to moja domena,choć w domu to mi nie wychodzi..ciągle trafiam na opór domowników i strajki.Kariery tez jakoś specjalnie nie robie,bo trafiłam do małej firemki,gdzie jest prawie rodzinna atmosfera i wolę to niż tysiące na koncie. Lubię swoją prace,szefa,zwierzchników i resztę ekipy.
A tak poza tym,to prowadzę zwykłą egzystencje szarego czlowieka.Czytuje kryminały i thillery psychologiczne, jeżdżę na rowerze i staram się wyciągać z życia co najlepsze.Rożnie to wychodzi,ale ważne że się nie poddaje co nie? To powiedzenie,że co Cię nie zabije ,to Cię wzmocni jest chyba o mnie.
Zostawiam fote kota,żeby fajniej się zrobiło ;)