..................................................................

..................................................................

25 paź 2025

Zaakceptować siebie

        
                                              



Niczym męczennica zmusiłam się do napisania tego postu.Nie dlatego,że obiecałam.A obiecałam dlatego,że chciałam,że powinnam i byłam sobie to wina.Wywlec (znowu) na światło dzienne dawne,długo zakopywane bolączki.W moim dorosłym zyciu juz kilka razy stawiałam temu czoła,działa to trochę jak autoterapia,sprawdza się i pomaga na jakiś czas.Dłuższy czy krótszy zależy od róznych okolicznosći.

Próbowałam pokochać swoje wewnętrzne dziecko,i kiedyś był o tym długi wpis,ale nie ma już tamtego bloga.Naiwnie myslałam,że jak go wykasuje,to wraz z nim do czeluści kosza pójdzie kawał mojego zycia?

Bo naprawdę chciałabym zapomnieć.Jest kilka rzeczy o których marzę.Żadna nie jest materialna,a jedna to właśnie,aby zapomnieć.Obudzić się pewnego dnia i mieć totalny black out.Albo podpisac cyrograf z Diabłem i cofnąc czas.Taaak..

Zmieniałabym jedną rzecz..nie podjęłabym tylko jednej decyzji,która odwróciłaby prawie wszystko na co mogłam mieć wpływ.W dzieciństwie przeżyłam traumę.Nie wiem,czy kiedykolwiek będę umiała nazwać rzeczy po imieniu i napisać o tym wprost,czy powiedzieć bez owijania w bawełnę.Nie wiem  czy to mi potrzebne..wystarczy,że się stało,ukształtowało moją ja i w sumie to myślę,że rozmawianie o tym na głos chyba nic nie zmieni.Więc nazwe to traumą.Było to bolesne doswiadczenie,w sensie zrówno fizycznym jak i psychicznym.A najgorsze,to że nie miałam oparcia w nikim,nawet u mamy,która po mojej próbie przedstawienia jej sytuacji udała,że nie rozumie i nie wie o co chodzi.Trochę o moim specyficznym dzieciństwie pisałam tutaj https://simerapiszeciagdalszy.blogspot.com/2024/10/z-zycia-wziete.html .Do takich tekstów staram się podchodzić bez emocji.Tak samo zresztą,jak do dzisiejszego.Piszę na raty,edytuje,poprawiam,przeciągam,w sumie robie wszystko,by rozwlec w czasie i tym samym wypłukać się z emocji.Bo chyba mi to nie służy.Za dużo na raz.

Tak więc byłam sama.Nieplanowana,niechciana,niekochana,nieszanowana.Nikt mnie nie uraczył tymi uczuciami czy zachowaniami.Nikt mi ich nie pokazał,nigdzie ich nie widziałam i tym samym nie szukałam,bo pewnie nie wiedziałam,że istnieją.Dzisiaj z perspektywy czasu,wiem,że choć rozpaczliwie szukałam miłości,to sama nie potrafiłam kochać.Ani siebie,ani innych.Tak zdrowo.

Wyjechałam na studia,które trwały krótko,bo znalazłam pretekst i wychałam za granicę.Chciałam uciec jak najdalej,jakby odległość miała jakieś znaczenie.Na tamten czas,to się jednak sprawdzało.Odcięta od swojej przeszłości,rodziny,miejsc,języka,które by się źle kojarzyły stawałam się nową sobą i pisałam lepszy senariusz.Bawiłam się grubo.W ramach przyzwoitości oczywiśćie.Pracowałam,uczyłam się,wchodziłam w relacje,bliższe,luźniejsze,epizodyczne i długofalowe.Jedne trudne inne nudne.Przeżyłam miłośc i przygode swojego życia niczym w filmie.Gdybym miała talent to byłaby z tego niezła książka.Tylko musiałby się wydarzyć happy end,bo bez tego nie ma dobrej ksiażki a i u mnie na to się nie zanosi.W każdym razie działo się.Szukałam wrażen i miłosci,akceptacji i zrozumienia.Czułosci,opieki i wszystkiego czego nie zaznałam w dzieciństwie.Takie młode,zagubione dziewczyny były łatwym "łupem".Zaniżona samoocena,niskie poczucie własnej wartosci,brak pewności siebie  przyciągały nieodpowiednich osobników.Wpadałam w różne związki,ale szybko z nich uciekałam,bo na szczescie miałam mocny instynkt przetrwania.Aż pojawił się Ony.

Tak samo jak ja,poobijany zyciowo.Na początku to była tylko powierzchowna znajomość,ot dalszy kolega.Potem okazało się,że bardzo podobam się temu koledze i tak,będę szczera,chyba z litosci i nudy umówiłam się z nim na kawę.Nie spodobał mi się jako mężczyzna,ale że obracaliśmy się w tym samym towarzystwie a  nie za bardzo umiał sie odnaleźć w obcym kraju,to troszkę mu pomagałam w urzedach,czy znalezieniu pracy.Na przestrzeni dwóch lat  spotykaliśmy się sporadycznie a potem nagle jakby mnie zaczarował.Była sielanka.Przez rok.Kolejny był już trudniejszy gdyż zaszłam w ciąże i nie dałam sobie prawa nawet do zastanowienia się czego chce,tylko jak ta głupia gęś przyjełam oświadczyny i zaczeliśmy planowac wspolne zycie.I zaczęła się proza...Poroniłam,co bardzo zarzutowało na dalszych wyborach i wydarzeniach i choć wyczuwałam,że coś jest nie tak ,to nie dopuszczałam się do głosu.Odwlekaliśmy datę ślubu.bo skoro miało nie być dziecka to po co jakies zaślubiny.Wtedy wierzyłam,że to są też przekonania..ale to było wtedy,nie byłam chyba sobą.I minął kolejny rok,i jakoś trwał drugi gdy z euforią przeczytałam wynik z laboratorium o mojej ciąży.I znowu wypłynął temat ślubu i znowu poroniłam i znowu były łzy,depresja i wszystko przepadło.Potem Ony miał sporo pracy,dużo nowych kolegów oraz  okazji do picia  alkoholu,a to wywołało co raz więcej niedopowiedzeń,niezadowolenia i kłótni.A data ślubu ustalona,zaliczki wpłacone,goście poinformowani...Wiedziałam,że nic z tego nie wyjdzie.Zastygłam w temacie,uciekłam od tego,zostawiłam wszystko samoistnemu biegowi wydarzeń..Ale nic się nie zmieniało,poza tym,że było między nami co raz gorzej.Po cichu odwołałam wszystko co związane ze ślubem nawet nie informując Onego.Już nawet nie pamiętam w jakich okolicznościach on sie o tym dowiedział,ale musiało być to dla niego nic nie znaczącym faktem,skoro mineło bez echa i nie zapisało się w mojej głowie na dłużej. Już wtedy zaczeliśmy żyć obok siebie...Na pocieszenie kupiliśmy psa,zmieniliśmy mieszkanie na takie w apartamencie,ale o wyjeździe Onego nie było mowy.Mówił,że mnie kocha,że po co nam ślub,a tak naprawdę to potrzebował jeszcze zarobic pare tysięcy euro.Tak,w tej materii to był konsekwentny.Chciałam się rozstać,dałam mu jakiś czas na znalezienie mieszkania,poszłam na studia,żeby mniej czasu spędzać w domu,ale on odwlekał..Staliśmy się współlokatorami.Tak naprawdę to kryzys gospodarczy kraju,w którym mieszkaliśmy pomógł nam się rozstać.Finanse Onego się posypały i zdecydował wrócić do Polski.Wtedy już,gdy znał datę wyjazdu i trzymał bilet w ręku,to nawet się nie fatygował,żeby udawać...Ulżyło mi,choć wiadomo,musiałam odreagować.Nie powiem,wylałam trochę łez i za nim i przez niego,a może tak naprawdę płakałam za straconym czasem?Pozbierałam się szybko i wpadłam w wir mojego zycia.W cale nie nowego,tego samego ,tylko bez Onego.Bo już od dłuższego czaasu on był tylko dodatkiem a czasami wręcz ciężarem.Miałam swoich przyjaciół,znajomych,prace.I pustkę w sercu po moich nienarodzonych dzieciach.Marzyłam o takim,które wezmę w ramiona,przytulę i będę obok na zawsze.Dam mu wszystko,to czego ja nie dostałam,za nas dwoje go obdarze.Ale nie szukałam miłości,czy męża,wręcz odrzucałam i unikałam wszelkich okazji,by takową spotkać,a uwierzcie w tamtym kraju blondynka z Polski miała adoratorów.W tamtym momencie faceci mnie wręcz obrzydzali.Wtedy to była najsilniejsza wersja mojej ja.Nieudany zwiażek mnie nie złamał,tak samo jak wspomnienie bolesnych słów z ust Onego słyszanych przez te wszystkie lata.Byłam zaprawiona w tym boju i przyzwyczajona.Miałam gorsze momenty,ale wiadomo,życie,Komu się nie zdarza? I w takiej atmosferze minął prawie rok.Majaczyła na mojej zawodowej drodze ciekawa perspektywa,dostalam propozycje pracy rezydentki na jednej z  dużych wysp i zaczęłąm ją rozważac na powaznie az w progu mojego mieszkania pojawił się Ony.

I cała moja nienawiśc do samej siebie zwiazana jest własnie z ta chwilą.Powinnam mu była zatrzasnąć drzwi przed nosem,pognać do diabła albo jeszcze dalej. A zamiast tego przyjełam kolejne zaręczyny,po pół roku powiedziałam tak w urzędzie,potem w kościele tym samym gwałcąc samą siebie.Tak,to odpowiednie słowo.

Od 12 lat nie umiem sobie wybaczyć,nie odzyskam chyba nigdy szacunku do samej siebie za to co zrobiłam.Nie wiem czym się wtedy kierowałam,co miałam w głowie zostawiając swoje poukładane życie,fajną prace,przyjaciół..Dlaczego zgodziłam się dzielic życie z człowiekiem,który mnie nigdy nie kochał,w miejscu tak odległym od mojego miejsca na Ziemi?Po co wziełam ten krzyż na siebie,wiedząc że go nie uniosę..?Bo taka moja karma? Bo przywykłam do cierpienia? Bo nikt mnie nie kochał,sama się nie pokochałam,wiec nie wymagałam tego nawet od faceta za którego wyszłam?

Teraz,kończac ten wpis jestem tak zła na siebie,że nawet nie biorę pod uwagę,że kiedykolwiek się polubię..

Podjełam dwie duże próby ukochania się.Pierwszy raz w czasie,gdy pojawiły  się  problematyczne sygnały  w związku z Onym.Moje otoczenie i bliscy,mówili,że my najzwyczajniej do siebie nie pasujemy,jesteśmy z innych światów a ja upatrywałam się winy w sobie.Zagłębiłam się wtedy w moje wewnętrzne dziecko i naprawdę praca nad sobą przyniosła  korzyści,aż do kolejnego kryzysu w związku.Zawsze słyszałam,że to moja wina i tak jak weszłam w te role winowajcy za dzieciaka,tak chyba jest do tej pory.Przede wszystkim szukam przyczyny w sobie.Drugi raz,po kilku latach małżeństwa..Gdy miałam już nienormalne myśli,a przecież miałam dla kogo być,bo na świecie była Riczi.Przerażona własnym stanem poszłam do psychiatry.Ten wykluczył chorobę psychiczną i wysłał do psychologa.Po dwóch wizytach specjalistka wybiła mi z głowy wmawianie sobie niedoskonałośći i wysłała na psychoterapie.Trafiłam na ludzi na własciwym miejscu,oddanym swojej pracy czy powołaniu.Odbyłam serie spotkań,na których tak zmieniłam myślenie,że złagodniałam w stosunku do siebie i otoczenia.Ostatnia wizyta to było spotkanie we trójkę.Ja,terapeutka i psycholog,które jako jedyne rozwiązanie z mojej sytuacji widziały rozwód.Podczas psychoterapii dowiedziałam się,że jestem ofiarą przemocy materialnej,psychicznej,emocjonalnej i zdarzyło się też,że fizycznej.Generalnie gaslighting mój mąż miał opanowany do perfekcji.

Mineły 3 lata a ja wciąż jestem jego żoną..

A miało być bez emocji.




1 komentarz:

  1. Rzecz w tym, że po takich przejściach bez emocji się nie da. Tak bardzo mi przykro, że doświadczyłaś tak wiele złego. W zasadzie żadne słowa nie będą odpowiednie, ale i tak chcę, żebyś wiedziała, że rozumiem Twój żal, smutek i rezygnację, że dzisiaj myślę o Tobie cieplutko i bardzo współczuję. Nosisz w swoim sercu ogromny ból i w pewnych sprawach nic go nie ukoi. Zwłaszcza, jeśli chodzi o te maleńkie Kruszynki. Mimo to bardzo chciałabym Ci dać choć odrobinę nadziei. Dlatego jeśli pozwolisz, napiszę parę słów. W sprawie traum z przeszłości, pomyśl może, żeby jednak komuś o tym opowiedzieć, o ile oczywiście będziesz czuła się na siłach. Być może właśnie wypowiedzenie ich na głos, pozwoli choć trochę tę traumę zaleczyć. Zwłaszcza, że napisałaś dość jasno, że wtedy, gdy to się stało, nie zostałaś wysłuchana i o ile dobrze rozumiem, Twój ból został zlekceważony i co gorsze unieważniony, w dodatku przez bliskie Ci osoby. Być może ktoś życzliwy wysłucha i tym razem nie unieważni. Możliwe też, że nie chcesz do tego wracać, bo jest zbyt bolesne, wtedy zaufaj sobie i zrób tak, jak tego potrzebujesz. Czytając opis dalszych Twoich losów uderza mnie, jak bardzo winisz siebie za całe swoje życie i własne wybory. A przede wszystkim nie jesteś w tym sama, Twój partner również ponosi odpowiedzialność za Waszą relację. Co więcej to ta część, której nie przewidzisz, mimo że były sygnały, które odczytywałaś, nie mogłaś wiedzieć, jak Wasze życie się potoczy i co się wydarzy. Dzisiaj patrzysz na wszystko z perspektywy znacznie większej dojrzałości, znasz już skutki, ale wtedy nie mogłaś myśleć o tym w sposób, w jaki myślisz dzisiaj, czegoś co później przeżyłaś, nie mogłaś sobie wyobrazić, chyba, że w sennych koszmarach. Dlatego tę część proponuję zostawić za sobą. Zwłaszcza, że większość z nas została wyposażona w pewien rodzaj oprogramowania kulturowego, które powodowało, że wielu spraw nie kwestionowałyśmy. Tu przypomina mi się reakcja mamy Pani Ewy Woydyłło, kiedy ona pochopnie wyszła za mąż lub zachowała się nagannie, jej mama pytała, a który raz Ty żyjesz? No pierwszy. To skąd mogłaś wiedzieć, następnym razem będziesz wiedziała. Z jakiegoś powodu podjęłaś takie, a nie inne decyzje, wierzę, że podejmując je wydawały Ci się w danym momencie słuszne i wiesz co? Na ich podjęcie złożyło się bardzo wiele czynników, cała Twoja przeszłość, a teraz przyszła pora, żeby sobie wybaczyć. Wierz mi, każda z nas ma na koncie takie decyzje, tyle że na nie, nie mamy już wpływu, a podejmując je, widocznie mogłyśmy podjąć tylko takie i nie wiadomo, co byłoby, gdybyśmy podjęły inne. Co powiesz na to, żeby sobie trochę odpuścić, żeby pomyśleć o tym w ten sposób, owszem, może to nie były dobre decyzje, ale były, jakie były, zostały podjęte w przeszłości i niech tam zostaną. Ty dzisiaj jesteś już zupełnie inną osobą. Tym sposobem przeszłam do teraźniejszości. To, że dzisiaj nie potrafisz zmienić swojej sytuacji, nie oznacza, że tak będzie zawsze. Wierz mi, życie jest bardziej nieprzewidywalne niż nam się zdaje. Łatwo jest powiedzieć odejdź, zostaw to, tylko powstaje pytanie, co dalej? A nawet jeśli, do tego również należy się przygotować. Natomiast jest coś, co w Twojej sytuacji jest niezmiernie ważne, to dwa słowa, ratuj się. Nie myśl już o tym, co Cię tutaj doprowadziło, wyciągnęłaś wnioski, trafnie zdiagnozowałaś przyczyny, pora przekierować myślenie na teraźniejszość. Wszelkie sposoby są dozwolone, szukaj ich, zastanawiaj się, co dzisiaj możesz zrobić, żeby było Ci choć trochę łatwiej, jak się obronić na co dzień. I znajdź kogoś z kim będziesz mogła o tym porozmawiać, kto zrozumie i spojrzy na sytuację ze swojej perspektywy. A jeśli uznasz, że to dobry pomysł, możesz do mnie napisać na email.

    OdpowiedzUsuń