..................................................................

..................................................................

25 paź 2025

Zaakceptować siebie

        
                                              



Niczym męczennica zmusiłam się do napisania tego postu.Nie dlatego,że obiecałam.A obiecałam dlatego,że chciałam,że powinnam i byłam sobie to wina.Wywlec (znowu) na światło dzienne dawne,długo zakopywane bolączki.W moim dorosłym zyciu juz kilka razy stawiałam temu czoła,działa to trochę jak autoterapia,sprawdza się i pomaga na jakiś czas.Dłuższy czy krótszy zależy od róznych okolicznosći.

Próbowałam pokochać swoje wewnętrzne dziecko,i kiedyś był o tym długi wpis,ale nie ma już tamtego bloga.Naiwnie myslałam,że jak go wykasuje,to wraz z nim do czeluści kosza pójdzie kawał mojego zycia?

Bo naprawdę chciałabym zapomnieć.Jest kilka rzeczy o których marzę.Żadna nie jest materialna,a jedna to właśnie,aby zapomnieć.Obudzić się pewnego dnia i mieć totalny black out.Albo podpisac cyrograf z Diabłem i cofnąc czas.Taaak..

Zmieniałabym jedną rzecz..nie podjęłabym tylko jednej decyzji,która odwróciłaby prawie wszystko na co mogłam mieć wpływ.W dzieciństwie przeżyłam traumę.Nie wiem,czy kiedykolwiek będę umiała nazwać rzeczy po imieniu i napisać o tym wprost,czy powiedzieć bez owijania w bawełnę.Nie wiem  czy to mi potrzebne..wystarczy,że się stało,ukształtowało moją ja i w sumie to myślę,że rozmawianie o tym na głos chyba nic nie zmieni.Więc nazwe to traumą.Było to bolesne doswiadczenie,w sensie zrówno fizycznym jak i psychicznym.A najgorsze,to że nie miałam oparcia w nikim,nawet u mamy,która po mojej próbie przedstawienia jej sytuacji udała,że nie rozumie i nie wie o co chodzi.Trochę o moim specyficznym dzieciństwie pisałam tutaj https://simerapiszeciagdalszy.blogspot.com/2024/10/z-zycia-wziete.html .Do takich tekstów staram się podchodzić bez emocji.Tak samo zresztą,jak do dzisiejszego.Piszę na raty,edytuje,poprawiam,przeciągam,w sumie robie wszystko,by rozwlec w czasie i tym samym wypłukać się z emocji.Bo chyba mi to nie służy.Za dużo na raz.

Tak więc byłam sama.Nieplanowana,niechciana,niekochana,nieszanowana.Nikt mnie nie uraczył tymi uczuciami czy zachowaniami.Nikt mi ich nie pokazał,nigdzie ich nie widziałam i tym samym nie szukałam,bo pewnie nie wiedziałam,że istnieją.Dzisiaj z perspektywy czasu,wiem,że choć rozpaczliwie szukałam miłości,to sama nie potrafiłam kochać.Ani siebie,ani innych.Tak zdrowo.

Wyjechałam na studia,które trwały krótko,bo znalazłam pretekst i wychałam za granicę.Chciałam uciec jak najdalej,jakby odległość miała jakieś znaczenie.Na tamten czas,to się jednak sprawdzało.Odcięta od swojej przeszłości,rodziny,miejsc,języka,które by się źle kojarzyły stawałam się nową sobą i pisałam lepszy senariusz.Bawiłam się grubo.W ramach przyzwoitości oczywiśćie.Pracowałam,uczyłam się,wchodziłam w relacje,bliższe,luźniejsze,epizodyczne i długofalowe.Jedne trudne inne nudne.Przeżyłam miłośc i przygode swojego życia niczym w filmie.Gdybym miała talent to byłaby z tego niezła książka.Tylko musiałby się wydarzyć happy end,bo bez tego nie ma dobrej ksiażki a i u mnie na to się nie zanosi.W każdym razie działo się.Szukałam wrażen i miłosci,akceptacji i zrozumienia.Czułosci,opieki i wszystkiego czego nie zaznałam w dzieciństwie.Takie młode,zagubione dziewczyny były łatwym "łupem".Zaniżona samoocena,niskie poczucie własnej wartosci,brak pewności siebie  przyciągały nieodpowiednich osobników.Wpadałam w różne związki,ale szybko z nich uciekałam,bo na szczescie miałam mocny instynkt przetrwania.Aż pojawił się Ony.

Tak samo jak ja,poobijany zyciowo.Na początku to była tylko powierzchowna znajomość,ot dalszy kolega.Potem okazało się,że bardzo podobam się temu koledze i tak,będę szczera,chyba z litosci i nudy umówiłam się z nim na kawę.Nie spodobał mi się jako mężczyzna,ale że obracaliśmy się w tym samym towarzystwie a  nie za bardzo umiał sie odnaleźć w obcym kraju,to troszkę mu pomagałam w urzedach,czy znalezieniu pracy.Na przestrzeni dwóch lat  spotykaliśmy się sporadycznie a potem nagle jakby mnie zaczarował.Była sielanka.Przez rok.Kolejny był już trudniejszy gdyż zaszłam w ciąże i nie dałam sobie prawa nawet do zastanowienia się czego chce,tylko jak ta głupia gęś przyjełam oświadczyny i zaczeliśmy planowac wspolne zycie.I zaczęła się proza...Poroniłam,co bardzo zarzutowało na dalszych wyborach i wydarzeniach i choć wyczuwałam,że coś jest nie tak ,to nie dopuszczałam się do głosu.Odwlekaliśmy datę ślubu.bo skoro miało nie być dziecka to po co jakies zaślubiny.Wtedy wierzyłam,że to są też przekonania..ale to było wtedy,nie byłam chyba sobą.I minął kolejny rok,i jakoś trwał drugi gdy z euforią przeczytałam wynik z laboratorium o mojej ciąży.I znowu wypłynął temat ślubu i znowu poroniłam i znowu były łzy,depresja i wszystko przepadło.Potem Ony miał sporo pracy,dużo nowych kolegów oraz  okazji do picia  alkoholu,a to wywołało co raz więcej niedopowiedzeń,niezadowolenia i kłótni.A data ślubu ustalona,zaliczki wpłacone,goście poinformowani...Wiedziałam,że nic z tego nie wyjdzie.Zastygłam w temacie,uciekłam od tego,zostawiłam wszystko samoistnemu biegowi wydarzeń..Ale nic się nie zmieniało,poza tym,że było między nami co raz gorzej.Po cichu odwołałam wszystko co związane ze ślubem nawet nie informując Onego.Już nawet nie pamiętam w jakich okolicznościach on sie o tym dowiedział,ale musiało być to dla niego nic nie znaczącym faktem,skoro mineło bez echa i nie zapisało się w mojej głowie na dłużej. Już wtedy zaczeliśmy żyć obok siebie...Na pocieszenie kupiliśmy psa,zmieniliśmy mieszkanie na takie w apartamencie,ale o wyjeździe Onego nie było mowy.Mówił,że mnie kocha,że po co nam ślub,a tak naprawdę to potrzebował jeszcze zarobic pare tysięcy euro.Tak,w tej materii to był konsekwentny.Chciałam się rozstać,dałam mu jakiś czas na znalezienie mieszkania,poszłam na studia,żeby mniej czasu spędzać w domu,ale on odwlekał..Staliśmy się współlokatorami.Tak naprawdę to kryzys gospodarczy kraju,w którym mieszkaliśmy pomógł nam się rozstać.Finanse Onego się posypały i zdecydował wrócić do Polski.Wtedy już,gdy znał datę wyjazdu i trzymał bilet w ręku,to nawet się nie fatygował,żeby udawać...Ulżyło mi,choć wiadomo,musiałam odreagować.Nie powiem,wylałam trochę łez i za nim i przez niego,a może tak naprawdę płakałam za straconym czasem?Pozbierałam się szybko i wpadłam w wir mojego zycia.W cale nie nowego,tego samego ,tylko bez Onego.Bo już od dłuższego czaasu on był tylko dodatkiem a czasami wręcz ciężarem.Miałam swoich przyjaciół,znajomych,prace.I pustkę w sercu po moich nienarodzonych dzieciach.Marzyłam o takim,które wezmę w ramiona,przytulę i będę obok na zawsze.Dam mu wszystko,to czego ja nie dostałam,za nas dwoje go obdarze.Ale nie szukałam miłości,czy męża,wręcz odrzucałam i unikałam wszelkich okazji,by takową spotkać,a uwierzcie w tamtym kraju blondynka z Polski miała adoratorów.W tamtym momencie faceci mnie wręcz obrzydzali.Wtedy to była najsilniejsza wersja mojej ja.Nieudany zwiażek mnie nie złamał,tak samo jak wspomnienie bolesnych słów z ust Onego słyszanych przez te wszystkie lata.Byłam zaprawiona w tym boju i przyzwyczajona.Miałam gorsze momenty,ale wiadomo,życie,Komu się nie zdarza? I w takiej atmosferze minął prawie rok.Majaczyła na mojej zawodowej drodze ciekawa perspektywa,dostalam propozycje pracy rezydentki na jednej z  dużych wysp i zaczęłąm ją rozważac na powaznie az w progu mojego mieszkania pojawił się Ony.

I cała moja nienawiśc do samej siebie zwiazana jest własnie z ta chwilą.Powinnam mu była zatrzasnąć drzwi przed nosem,pognać do diabła albo jeszcze dalej. A zamiast tego przyjełam kolejne zaręczyny,po pół roku powiedziałam tak w urzędzie,potem w kościele tym samym gwałcąc samą siebie.Tak,to odpowiednie słowo.

Od 12 lat nie umiem sobie wybaczyć,nie odzyskam chyba nigdy szacunku do samej siebie za to co zrobiłam.Nie wiem czym się wtedy kierowałam,co miałam w głowie zostawiając swoje poukładane życie,fajną prace,przyjaciół..Dlaczego zgodziłam się dzielic życie z człowiekiem,który mnie nigdy nie kochał,w miejscu tak odległym od mojego miejsca na Ziemi?Po co wziełam ten krzyż na siebie,wiedząc że go nie uniosę..?Bo taka moja karma? Bo przywykłam do cierpienia? Bo nikt mnie nie kochał,sama się nie pokochałam,wiec nie wymagałam tego nawet od faceta za którego wyszłam?

Teraz,kończac ten wpis jestem tak zła na siebie,że nawet nie biorę pod uwagę,że kiedykolwiek się polubię..

Podjełam dwie duże próby ukochania się.Pierwszy raz w czasie,gdy pojawiły  się  problematyczne sygnały  w związku z Onym.Moje otoczenie i bliscy,mówili,że my najzwyczajniej do siebie nie pasujemy,jesteśmy z innych światów a ja upatrywałam się winy w sobie.Zagłębiłam się wtedy w moje wewnętrzne dziecko i naprawdę praca nad sobą przyniosła  korzyści,aż do kolejnego kryzysu w związku.Zawsze słyszałam,że to moja wina i tak jak weszłam w te role winowajcy za dzieciaka,tak chyba jest do tej pory.Przede wszystkim szukam przyczyny w sobie.Drugi raz,po kilku latach małżeństwa..Gdy miałam już nienormalne myśli,a przecież miałam dla kogo być,bo na świecie była Riczi.Przerażona własnym stanem poszłam do psychiatry.Ten wykluczył chorobę psychiczną i wysłał do psychologa.Po dwóch wizytach specjalistka wybiła mi z głowy wmawianie sobie niedoskonałośći i wysłała na psychoterapie.Trafiłam na ludzi na własciwym miejscu,oddanym swojej pracy czy powołaniu.Odbyłam serie spotkań,na których tak zmieniłam myślenie,że złagodniałam w stosunku do siebie i otoczenia.Ostatnia wizyta to było spotkanie we trójkę.Ja,terapeutka i psycholog,które jako jedyne rozwiązanie z mojej sytuacji widziały rozwód.Podczas psychoterapii dowiedziałam się,że jestem ofiarą przemocy materialnej,psychicznej,emocjonalnej i zdarzyło się też,że fizycznej.Generalnie gaslighting mój mąż miał opanowany do perfekcji.

Mineły 3 lata a ja wciąż jestem jego żoną..

A miało być bez emocji.




8 komentarzy:

  1. Rzecz w tym, że po takich przejściach bez emocji się nie da. Tak bardzo mi przykro, że doświadczyłaś tak wiele złego. W zasadzie żadne słowa nie będą odpowiednie, ale i tak chcę, żebyś wiedziała, że rozumiem Twój żal, smutek i rezygnację, że dzisiaj myślę o Tobie cieplutko i bardzo współczuję. Nosisz w swoim sercu ogromny ból i w pewnych sprawach nic go nie ukoi. Zwłaszcza, jeśli chodzi o te maleńkie Kruszynki. Mimo to bardzo chciałabym Ci dać choć odrobinę nadziei. Dlatego jeśli pozwolisz, napiszę parę słów. W sprawie traum z przeszłości, pomyśl może, żeby jednak komuś o tym opowiedzieć, o ile oczywiście będziesz czuła się na siłach. Być może właśnie wypowiedzenie ich na głos, pozwoli choć trochę tę traumę zaleczyć. Zwłaszcza, że napisałaś dość jasno, że wtedy, gdy to się stało, nie zostałaś wysłuchana i o ile dobrze rozumiem, Twój ból został zlekceważony i co gorsze unieważniony, w dodatku przez bliskie Ci osoby. Być może ktoś życzliwy wysłucha i tym razem nie unieważni. Możliwe też, że nie chcesz do tego wracać, bo jest zbyt bolesne, wtedy zaufaj sobie i zrób tak, jak tego potrzebujesz. Czytając opis dalszych Twoich losów uderza mnie, jak bardzo winisz siebie za całe swoje życie i własne wybory. A przede wszystkim nie jesteś w tym sama, Twój partner również ponosi odpowiedzialność za Waszą relację. Co więcej to ta część, której nie przewidzisz, mimo że były sygnały, które odczytywałaś, nie mogłaś wiedzieć, jak Wasze życie się potoczy i co się wydarzy. Dzisiaj patrzysz na wszystko z perspektywy znacznie większej dojrzałości, znasz już skutki, ale wtedy nie mogłaś myśleć o tym w sposób, w jaki myślisz dzisiaj, czegoś co później przeżyłaś, nie mogłaś sobie wyobrazić, chyba, że w sennych koszmarach. Dlatego tę część proponuję zostawić za sobą. Zwłaszcza, że większość z nas została wyposażona w pewien rodzaj oprogramowania kulturowego, które powodowało, że wielu spraw nie kwestionowałyśmy. Tu przypomina mi się reakcja mamy Pani Ewy Woydyłło, kiedy ona pochopnie wyszła za mąż lub zachowała się nagannie, jej mama pytała, a który raz Ty żyjesz? No pierwszy. To skąd mogłaś wiedzieć, następnym razem będziesz wiedziała. Z jakiegoś powodu podjęłaś takie, a nie inne decyzje, wierzę, że podejmując je wydawały Ci się w danym momencie słuszne i wiesz co? Na ich podjęcie złożyło się bardzo wiele czynników, cała Twoja przeszłość, a teraz przyszła pora, żeby sobie wybaczyć. Wierz mi, każda z nas ma na koncie takie decyzje, tyle że na nie, nie mamy już wpływu, a podejmując je, widocznie mogłyśmy podjąć tylko takie i nie wiadomo, co byłoby, gdybyśmy podjęły inne. Co powiesz na to, żeby sobie trochę odpuścić, żeby pomyśleć o tym w ten sposób, owszem, może to nie były dobre decyzje, ale były, jakie były, zostały podjęte w przeszłości i niech tam zostaną. Ty dzisiaj jesteś już zupełnie inną osobą. Tym sposobem przeszłam do teraźniejszości. To, że dzisiaj nie potrafisz zmienić swojej sytuacji, nie oznacza, że tak będzie zawsze. Wierz mi, życie jest bardziej nieprzewidywalne niż nam się zdaje. Łatwo jest powiedzieć odejdź, zostaw to, tylko powstaje pytanie, co dalej? A nawet jeśli, do tego również należy się przygotować. Natomiast jest coś, co w Twojej sytuacji jest niezmiernie ważne, to dwa słowa, ratuj się. Nie myśl już o tym, co Cię tutaj doprowadziło, wyciągnęłaś wnioski, trafnie zdiagnozowałaś przyczyny, pora przekierować myślenie na teraźniejszość. Wszelkie sposoby są dozwolone, szukaj ich, zastanawiaj się, co dzisiaj możesz zrobić, żeby było Ci choć trochę łatwiej, jak się obronić na co dzień. I znajdź kogoś z kim będziesz mogła o tym porozmawiać, kto zrozumie i spojrzy na sytuację ze swojej perspektywy. A jeśli uznasz, że to dobry pomysł, możesz do mnie napisać na email.

    OdpowiedzUsuń
  2. Potrzebowałam czasu,żeby się zdystansować emocjonalnie do tego co napisałaś.Odczytywałam Twoją odpowiedz niemalże codziennie odkąd się pojawiła,takie słowa były mi bardzo potrzebne i dobrze na mnie wpływają.Na razie napiszę tylko Bardzo dziękuje,tak szczerze od serca.Dla mnie to niesamowicie dużo.Sciskam serdecznie i życzę Ci wspaniałego weekendu.Simera

    OdpowiedzUsuń
  3. ojej jaki trudny wpis. Tyle emocji i taka ciężka historia, że nie do końca wiem jak to skomentować. Zagadzam się, że czasem jedna decyzja zaważy na całym naszym życiu i wkopie nas w niezłe problemy. To akurat często widać w filmach i książkach szczególnie tych które pokazują np. trzy równoległe życia bohatera w zależności od tego jaką podjął w pewnym czasie decyzję. Osobiście lubię takie filmy bo lubię to rozkminiać co by było gdyby.
    Natomiast co do sytuacji życia w na takich warunkach jak żyjesz i w jaki sposób to niestety nie potrafię tego ogarnąć co jeszcze tam robisz i po co. Pracowalam kilka lat z musu nie z wyboru z ofiarami przemocy w rodzinie i to byla dla mnie bardzo ciężka praca z której zrezygnowałam bo nie potrafiłam pomagać osobom których postępowania nie rozumiałam. Rozumiem mechanizmy działania, rozumiem argumenty bo dzieci, bo brak pracy i finansów bo rodzina nie pomoże i nie wspiera wszystko to rozumiem ale poświęcenia własnego zdrowia i życia dla takiego czegoś i takiego sprawcy nie rozumialam. Tym bardziej że przez pewien etap życia doświadczyłam dokładnie tego samego i ja potrafiłam z tego się wydostać też bez wsparcia i pomocy. Nie przemawia do mnie żaden argument ofiar pozwalający im w takim domu i związku pozostawać.

    Na pewno nie to chciałabyś przeczytać i nie tego potrzebowałaś pisząc ten wpis ale zostawiając stare decyzje których już nie możesz zmienić powinnaś sie skupić na tu i teraz i naprawić to co możesz. Wyrosłaś w rodzinie w jakiej wyrosłaś nie Twoja wina nie miałaś wpływu ale masz wpływ na to jak rośnie i co widzi na co dzień Riczi i mając na uwadze własne dzieciństwo powinnaś myśleć o niej na kogo ona wyrośnie w takim domu i jak potoczy się jej życie. Znając niestety realia i mechanizmy jest spora szansa, że będzie mieć życie podobne do Twojego i Twojej mamy i tak to poleci dalej jeśli nikt nie zatrzyma tej fali.

    Nie odbieraj tego jako oskarżenia bo nie mam nic złego na myśli każdy żyje jak chce i dokonuje wyborów jakich chce. Ja po prostu nie rozumiem ze względu na własną historię jak można sobie nie pomóc.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na fali jest teraz film Smarzowskiego Dobry Dom,więc dobry materiał,skoro lubisz takią tematykę :) Sądząć po zwiastunie i opinii jaka krąży to mógłby być dobry bodziec do rozmowy,albo czegoś więcej i dlatego chciałabym pójsc z Onym,ale marne szanse że da się namówic.Nie Polly,nie odbieram jako oskarżenia,bo mimo tego że masz racje i swoje przżyłaś to nie wiesz jak do końca jest.Nie znasz punktu widzenia mojego męża,nie znasz mechanizmów jakie u nas działają,nie wiesz jak reaguje nasze najbliższe otoczenie ( rodzina męża) a ja nie napisałam o próbach wyrwania się z tego,więc nie ma tu pełnego obrazu.I ja też nie jestem jak Ty czy inna kobieta,która odeszła bo chciała.Nie zawsze można żyć jak się chce,nie zawsze to siedzi tylko w głowie i nie wszystko zależy od nas...
    Stram się chronić Richi jak tylko mogę,narzedziami które mam dostępne.Wiem,że to za mało,ale nie wiem też czy mam prawo zburzyć jej swiat ,który może nie jest idealny,ale jest jej.Nie znamy tutaj jej spojrzenia na sprawę,a wiem,że jest znacznie inne niż moje.
    Bo przeciez wiesz,że życie nie jest czarno białe..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przerobiłam dziesiątki przypadków i historii i naprawdę jest szansa ale niewielka ze Twoje tłumaczenia by mnie przekonały. To są wszystko wymówki ze strachu czasem ze strachu przed zmianą i że sobie nie poradzisz sama bez wsparcia. Ale ok każdy wiadomo że żyje jak chce. Natomiast co do Riczi to wiadomo nie wiemy co sobie myśli i co widzi ale prowadzilismy też spotkania z dorosłymi dziećmi ktore w takich rodzinach wyrosły i w zdecydowanej większości mówiły po latach że lepiej było zostawić tych sprawców i odejść i bynajmniej nie uznawały matek za bohaterki że zostały z ojcami dla rodziny, dla dziecka żeby dziecko miało tate itp. Co ciekawe dzieci tego nie doceniały i nie widziały tak jak ich matki. Taki mieliśmy program który to pokazał.

      To, że jesteś w to mocno uwikłana i sprawa jest beznadziejna pokazałaś właśnie jednym zdaniem: Nie zawsze można żyć jak się chce. Właśnie można i trzeba ale czasem najpierw trzeba ponieść bardzo wysokie koszty i zburzyć coś co jakoś tam działało i stworzyć od nowa coś innego co ma działać lepiej.

      Nie chce żebyś dopowiadała swoją historię bo nie chodzi to o to żebyś nam się tłumaczyła czy spowiadała. To są Twoje bardzo delikatne sprawy. I tak podziwiam że aż tyle napisałaś ja przez 20 lat nigdy się na blogu nie przyznałam i nie opisałam co się u mnie wydarzyło. Ale cokolwiek powiesz nigdy nie zrozumiem. To jest świadome skazywanie się na złe niekomfortowe życie.

      Znam też niestety historie osób których mężowie ulegli wypadkom Jeden na budowie drugi zdaje się miał wylew czy udar i to sie wydarzyło kiedy żony miały się rozwieść i ich zostawić. Sąd rozwodu obu nie dał bo stwierdził. że nie było dokumentacji żadnej z przemocy a Panowie wymagają teraz opieki którą żona ma obowiązek im zapewnić. I obie się załamały bo nie miały już ani wyjśćia z sytuacji ani pomocy a obaj mężowie nadal byli mimo wypadków agresywni i złośliwi w taki sposób w jaki w chorobie umieli się znęcać. Jeden był pampersowany a mimo to odchodami smarował ściany i wszystko co miał w zasięgu rąk z łóżka. Jedna z tych historii (pan z budowy) okazało sie że pracował na czarno bez ubezpieczenia wiec jeszcze został bez pracy z długami za szpital i potem te długi spłacała żona która musiała żyć z nim ze swojej pensji. Czasem trzeba pomyśleć trochę tez z wyprzedzeniem.

      Usuń
    2. te nasze "dywagacje" mnie natchnęły i własnie kupiłam bilety do kina dzis na ten Dom dobry. Idziemy z Lu i zobaczymy czy damy radę i jakie będziemy mieć przemyślenia.

      Usuń
    3. byłam, obejrzałam i nawet opisałam wrażenia ale bez spojlerowania ;)

      Usuń
    4. Hej.Nie mam odruchu,żeby się tłumaczyć i opowiadać ale niewykluczone,że kiedyś najdzie mnie taka potrzeba,więc szybko ciągu dalszego nie będzie.
      Rozumiem,że z Twojej perspektywy wygląda,to jak piszesz,nie będę Cię przekonywac przeciez o tym,co czuje i dlaczego tak czuje ,i możesz mi nie wierzyć ale nie boje się zmian,nie boje się zaczynać na nowo,żadna tam samotnosc nie jawi mi się strasznie.Mimo tej swojej słabosci wobec męża,ja jestem bardzo silna na wielu wielu płaszczyznach i wiem,że sobie w życiu poradzę.Nie mam też na codzień jakiś strasznych dramatów,cały czas walczę o swoje i odnosze małe sukcesy.Pewnie zabrzmie stereotypowo,jak napisze,że wierze,że uda mi się go zmienić..ale nie to chce napisać.Ja zmieniam siebie,postrzeganie pewnych spraw i reakcje na pewne sytuacje.I są to takie małe wygrane.Mam pewien plan i regularnie go realizuje.
      Fajnie,że piszesz :)
      Ja nie wiem czy odważe się na ten film..nie dlatego,że mam podobnie,bo mysle,że u mnie to może być 1% z tego co w historii z ekranu,tylko ja się za bardzo wczuwam i emocjonuje.Ostatnio to tylko komedie mogę oglądać :)
      Pozdrawiam :)

      Usuń