..................................................................

..................................................................

piątek, 15 marca 2024

 Piątkowy wieczór,weekend ale u mnie bez ekscesów...Zarezerwowałam salonową kanapę na tę noc,która muszę jakoś przeciągnać,i postaram się coś napisać.Czy sensownego to się okaże.

Tak jak już wspomniałam w jednym z komentarzy,ledwo otrząsnełam się z jesiennej chandry a tu juz dopadło mnie wiosnenne przesilenie.Mam nadzieje,że to tylko to..że moje złe samopoczucie to wynik zmieniającej się aury za oknem,wydłużenia doby i skoków hormonalnych.Bo niby na wiosnę one się roztrajają.Moga też z powodu menopauzy,ale miejmy nadzieje,ze mnie to jeszcze nie dotyczy.

Żle się ostatnio czuje,fizycznie i psychicznie.Miałam kilka razy krwotok z nosa,raz,taki nie do opanowania,drugi lżejszy a dwa pozostale w nocy,o czym dowiedziałam się dopiero rano.Jutro skoro świt szoruje do punktu pobrań zdać krew do badania.Oprócz tego skierowanie do laryngologa i neurologa dostałam,bo w rezonansie magnetycznym głowy wyszły jakies esy floresy i puzle nie do ułożenia.Niech to wszystko ktoś odczyta,postawi diagnoze i pokieruje co z tym zrobić.Chyba własnie dlatego,między innymi,ten mój psychostan taki kiepski...A oprócz moich zdrowotnych perypetii,to sprawa mamy :( Upadła i połamała mi sie kobiecina :( Ma złamaną miednicę a jest w wieku nieoperacyjnym,a poza tym stan jej serca nie pozwala na narkoze,która byłaby konieczna przy operowaniu.Jakby tego było mało,to akurat w pracy tak się wszystko pokomplikowało,że nie ma szans na urlop i odwiedziny mamy.A odwiedziny to w ogóle złe słowo,trzeba jechać i się nią opiekować przez 24 h na dobę,bo jest leżąca.

Na szczeście siostry moje jakoś radzą,ale mam nadzieje,że blizej świąt sytuacja w pracy poprawi się na tyle,że będę mogła się wybrać.

Taka kumulacja.W domu nie lepiej...młoda dorasta,miewa takie akcje,że klękajcie narody.Ony za to w druga strone,starzeje się i robi się upierdliwy.

I tak sobie egzystuje w swoim upiornym światku ostatnio..Nie umiem skupić się ani na ksiażce,ani filmie,jestem nerwowa i rozdrażniona.Zmęczenie zwala mnie z nóg już po 21-wszej,wstaje o 5 i zaczyna się kierat..

niedziela, 4 lutego 2024

 Mówią,że jestem Góralka,i dlatego taka harda i silna.Ale to nie prawda.Po pierwsze do gór mi kawałek,tak fizycznie,a mentalnie to przepaść.Gdybym miała krew górolskom to bym Ci ja mondzejso była.Psiakrew!A idze idze...dejze spokój. Nie jestem silna,ja po prostu potrafię dużo znieść.A nauczyła mnie tego moja mama.50 lat przeżyła z człowiekiem,który ani przez chwilę nie traktował ją jak kobietę,żone czy matkę swoich dzieci.Ja patrzyłam na to przez 20 wiosen swojego życia.I uczyłam się,jak pozwalać się upokarzać,jak bać się mieć i wyrażać swoje zdanie,jak nie wymagać od kogoś tylko od siebie,jak liczyć tylko na siebie,jak przepraszać za nieswoje winy i można sobie tutaj dużo nawyliczać.Tyle,że uzbiera się na kilka lat intensywnej psychoterapii.Jak na razie udało mi się zaliczyć cykl 6 spotkań,na których przerobiłam temat mojego małżeństwa,ale wywlekliśmy ze dwa inne wątki,które muszę przepracować,żeby ten czas spedzony w gabinecie mojej psychoterapeutki nie był zmarnowany.Nie mówiąc o aspekcie finansowym.Żeby lepiej naświetlić sprawę,to dodam,że tak naprawdę,w praktyce,to nie stać mnie na tę psychoterapie,ale jakoś muszę uciułać na ciąg dalszy.

Albo raczej początek,bo chronologicznie,będę musiała się cofnąć do wczesnego dzieciństwa.Choć nawet, moja Psycho mówi,że wcześniej,bo dzieci odczuwają deficyt emocjonalny już od pierwszych dni swojego istnienia,a ja byłam dzieckiem niechcianym.Dowiedziałam się tego 

jako parolatka,wraz ze znaczeniem słowa gwałt,przemoc,ból.No i poszlam w ślady swojej matki ofiary.Wchodząc chyba w kazdą relacje jaką w życiu nawiązałam z przeświadczeniem,że jestem gorsza i nic mi się nie należy.Miałam wzloty i upadki,walczyłam o siebie ,potem znowu upadalam ale jakoś  brnełam do przodu,umilając sobie życie jak mogłam.Zdawało mi się,że im dalej wyjade tym mój problem stanie się odleglejszy.I w pewnym sensie tak było.Zostawiłam szarą polską rzeczywistośc i czarną domową atmosfere na rzecz pieknęgo kraju,w którym żyją uśmiechnięci i pozytywni ludzie.

Otaczałam się pięknym krajobrazem,miałam dobrą  prace,studia,fajnych znajomych,świetnych przyjaciół a związki mi nie służyły.Właśnie dlatego,że miałam wyuczony stereotyp moich rodziców.Widziałam swoje błędy,rozumiałam jak nakręca się błedne koło zazdrości,kłótni,przemocy a to wszystko tłumaczone wielką miłością."Bo ja Cię tak bardzo kocham i dlatego..Cię ograniczam..uderzyłem,obraziłem" Taaa..

Znałam ten mechanizm doskonale.Uciekałam.W dosłownym znaczeniu tego słowa.

Zrywałam,odchodziłam jak tylko pojawiało  się choćby maleńkie "ale".

A,że nam się z Onym trochę tych "ale" nazbierało,to znowu mój instynkt zachowawczy mówi "uciekaj".

Zagłuszam go i tłumie od lat,jednak nie jestem głucha..

czwartek, 4 stycznia 2024

W połowie września padł mi laptop a wraz z nim umarła moja wena.No dobra,za duże słowo ta "wena" ,ale naprawdę miałam chęci do pisania.A czas by się znalazł.Miałam juz w głowie ułożonego  urlopowego posta,pomysł na zdjęcia a delej by jakoś przeciez poszło,nie? No,ale mój w cale nie stary sprzęt odmówił posłuszeństwa,a ja wziełam to jako znak,że jednak blogowanie nie jest mi pisane.

Mikołaj do mnie nie przyszedł w ostatnie swięta,żaden tam Gwiazdor czy Dzieciątko też nie,no więc postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce i kupiłam sobie sama prezent.Mam nadzieje,że się polubimy z moim nowym chromebookiem i będziemy sobie żyć w słodkiej symbiozie długie lata.

Nic szczególnego się przez te parę miesięcy nie wydarzyło,nie mam więc do nadrabiania zaległości.

Na starym laptopie miałam zarys wakacyjnego posta,ale pisany w wordzie i przepadł.Z czasem wspomnienia się zatarły,tym bardziej że jakoś szczególnie ich nie pielęgnowałam.Niestety,pogoda była mało grecka,co było ogromnym zaskoczeniem zarówno dla nas jak i dla każdego napotkanego Greka z którym mieliśmy przyjemnosć rozmawiać.Okazji było dużo do takich spotkań a rozmów tym bardziej,bo oboje z Onym mówimy po grecku.Szczegół,że tubylcy chcieli podszkolić swój polski  i chętniej rozmawialiby z nami po polsku niż w ich rodzimym języku.A to dlatego,że nieświadomie wybraliśmy "polską" wyspę.W szoku byłam,ilu tam było turystów z PL,szyldów w naszym języku,polskich firm i firemek.Od pilotki wycieczki,jaką wykupiliśmy na miejscu,dowiedziałam się,że bardzo duża częśc infrastruktury tutystycznej na wyspie powstała własnie pod Polaków w latach 80 tych,za porozumieniem polskiej i greckiej izby turystycznej.Ogolnie,to przewodniczka miała bardzo dużą wiedze i ciekawie umiała ją przekazać.Mnie autentycznie zainteresowała niuansami o wyspie,jej geologią i historią.Niestety w sieci bardzo mało jest na ten temat.Coś co zrobiło na mnie ogromne wrażenie,to fakt,że ten mały kawałek lądu na morzu jońskim leży na złączu dwóch płyt tektonicznych,przez co oczywiście jest podatny na trzęsienia Ziemi,a efektem tego jest 45 stopniowe nachylenie wyspy względem poziomu morza.Widać,to nawet na zdjęciach,w przekroju skał widoczne  sa takie "plastry'' geologiczne ,pochodzące z roznych faz powstawania i wypiętrzania się wyspy. To bardzo malownicza miejscówka z lazurowo turkusowymi wodami,oferująca sporo różnorodnych plaż,od czarnej siarkowej w małej zatoczce po długie i piaszczyste ciągnące się  do kilku km a także kamieniste i dzikie.Kazdy znajdzie coś dla siebie i napewno nacieszy oko.I kubki smakowe,bo kuchnia jońska jest polączeniem  włoskiej i greckiej,czyli dużo makaronów,zapiekanek,sosów i warzyw. Mniam :) W architekturze tez widać włoskie wpływy.Zwiedziłam 4 największe wyspy jońskie i na każdej z nich można oglądać obiekty w stylu weneckim,pozostałości po Imperium Weneckim.Niestety trzęsienie ziemi jakie nawiedziło wyspę w roku 1953 zmiotło z powierzchni zabytki oraz ponad 90 procent miasta.

Od godziny nie mamy prądu...czy to kolejny znak,żeby dać sobie spokój z blogowaniem?

Jedni wróżą z kart,inni z fusów czy jejek niespodzianek,wiec może też powinnam jakoś zinterpretować te wszystkie niepowodzenia jakie napotykam w prowadzeniu bloga... 

Wcześniej wspomniałam,że jakoś szczególnie nie zapisałam w pamięci tego wyjazdu.Nieswiadomie.

Wypad do mojej sentymentalnej ojczyzny był takim małym marzeniem od lat..Na początku bałam się tam wracać,w obawie,że już zostane i żadna siła nie ściągnie mnie spowrotem do Polski,potem Riczi była w takim wieku,że mało zapamiętałaby z takich wakacji a zależało nam pokazać jej "naszą" Grecje,później pandemia,wojna i nasze finanse nie pozwalały.W minionym roku dosłownie stawałam na głowie,by zrealizować ten wypad...długo namawiałam męża,potem długo oszczędzałam pieniądze,po drodze zepsuł się mój samochód i czekała mnie wizja dużego wydatku,okazało się,że wisi nade mną widmo poważnej choroby i wszystko zaczęło się komplikować.Wylecieliśmy w naprawde niefajnej atmosferze.Mąż nerwowy,bo uważał,że nawet kosztem straty części sumy jaką zapalciliśmy ,powinniśmy zrezygnować z wyjazdu,ja na wysokich obrotach,bo musiałam ogarnac zastępstwo w robocie,znalezć kogos do opieki nad domem i kotem,ustawiać starego do pionu,powtarzać co chwilę,że wszystko będzie ok,że kase się zarobi,a cała reszta jakoś poukłada.Ogólnie było stresowo,a już na miejscu,po opuszczeniu lotniska okazało się,że zgubiłam plecak z całym dobytkiem.Dokumenty,pieniądze,biżuteria i jakieś osobiste rzeczy typu kosmetyki itp.Nerwy sięgały zenitu.Tylko,że byliśmy w Grecji...miejscu,gdzie nie ma miejsca na stresy i troski.W hotelu szybciutko pomogli nam odzyskać zgubę i już po godzinie kierowca wręczył mi plecaczek.Wtedy mi juz ulzyło,i przypomniałam sobie jak żegnałam kolezanki z pracy "Pa,pa,szybko nie wrócę" i o mały włos, a by się sprawdziło :) Mi wszystkie negatywne emocje opadły,za to u ślubnego się spotęgowały.Przez cały urlop był rozdrażniony,pogoda specjalnie nie dopisała,był to okres gdy w kontynentalnej Grecji lały ulewne deszcze a  w wielu miastach były podtopienia i powodzie.Starałam się dobrze bawić,znaleźć  w tym wszystkim  pozytywy,pokazać  córce najpiękniejsze miejsca,jak zyją lokalsi,ich kulture,zwyczaje  i gościnnosć.Młoda nawet nauczyła się kilku słowek i zwrotów :) W sumie poznałam Grecje od trochę innej strony,taką w chmurach i deszczu,pozwalającą na chillout.Bez spiny i bieganiny z plaży na plaże,bez pośpiechu żeby zająć kolejkę do jakiejś atrakcji i nakrecania się ,że trzeba jeszcze to i tamto zobaczyć.Fizycznie naprawdę odpoczęłam,psychicznie trochę gorzej ,bo z malkontentem u boku to się nie da.Ten wyjazd dał mi tez dużo od strony emocjonalnej,,już tak nie tęsknie,już wiem,że na chwilę obecną to nie jest moje miejsce na Ziemi i nie ma co się oglądać,tylko patrzeć w przyszłość. 

Lot powrotny a potem podróż z Warszawy to był czas na przemyslenia i podsumowania.Wracaliśmy nocą,młoda przysypiała,nie było więc "mamo...mamo" więc miałam czas podumać.Musiałam sie przyznać,pprzynajmniej sama przed sobą,że na ten urlop leciałam w innym celu niż odpoczynek i chec zwiedzenia nowego skrawka Świata .Ja chciałam tam odnaleźć nas sprzed lat.Mnie i Onego.Naszą beztroskę,optymizm,miłosc i obietnice bycia razem.Nie udało się i chyba wolę zapomnieć.

Dla chętnych nietrudna zagadka: skąd jest ta fota? 

                                       


                           

                                           

sobota, 9 września 2023

 Tego roku najlepsze zostawiłam sobie na koniec :) Druga połowa sierpnia i początek września wypadły więc wyjazdowo.W sumie to, początek wakacji zaczął się na bogato,bo szwagrzy niespodziewanie  kupili mały jachcik  i już pierwszy weekend po zakończeniu roku szkolnego zaprosili nas na pokład i  pływaliśmy po Mazurach. Było dosyć fajnie, ale przebywanie w 6 osób  na tak małej powierzchni  jest ponad moje siły. Szczególnie,że ze szwagierką nie mam idealnych  relacji.I wszystko byłoby do przyjęcia ,bo dla mnie nie zawsze musi być idealnie i nie trzeba się z każdym zgadzać w 100% żeby jakoś sie dogadywać,wręcz przeciwnie,róznice są ciekawe,bywają inspirujące, ale wraz z nimi musi iśc  w parze  wyrozumiałość i tolerancja.Niestety,siostra (cioteczna) męża ma  za trudny charaker...Uważa się za wyrocznie mądrości,prawdy i sprawiedliwosci,oczekuje  przytakiwania,oklaskiwania i wkupowania się w jej łaski.Przez prawie 10 lat próbowałam droga negocjacji,dyplomacji,często nawet własnym kosztem jakoś się  dogadać,ale gdzieś istnieje granica.Co się odwlecze,to nie uciecze i kiedyś musiał nastać kres i stało się..weszłysmy ze szwagierką prawie na wojenną ścieżkę. Mnie żadne bogactwa nie przekupią,żadne jachty czy mercedesy,mam swoje zdanie i koniec.Owszem,mogę podyskutować,konstruktywna rozmowa jak najbardziej,ale o tym nie ma mowy w przypadku szwagierki, więc wykręciliśmy się moją rzekomą chorobą morską i w niedziele wieczorem wróciliśmy do domu.Potomna została z wujostwem i kuzynką na wodzie a my pierwszy letni urlop spędziliśmy w domu.Miałam co robić,porządki oraz grządki na mnie czekały.Bo chyba nigdy wcześniej nie wspominałam,że uprawiam mini ogródeczek?

A potem lipiec trwał i trwał,przerwany tygodniowym wyjazdem młodej nad Bałtyk.Tym razem pojechała z inną ciocią i wujkiem,a mianowicie z moją siostrą i jej meżem.Riczątko,to pozyje,nie?

Tym bardziej,że ma dziewczyna szczęscie do pogody,i gdzie by się nie ruszyła,to zawsze super aura.Pewnie dlatego wszyscy ją tak chętnie ze sobą zabierają ;)  

W drugiej połowie sierpnia wybrałyśmy się w moje rodzinne strony.To był babski wypad,bo Ony musiał roboty pilnować i zarabiać na przedłużenie wakacji.Posiedziałam u mamy 10 dni,w między czasie zjechała się siostrznica z córką i stworzyłysmy prawdziwy babiniec.Połaziłysmy trochę po górach, odpoczełyśmy i naładowałysmy baterię,Przy okazji ogarnełam pare spraw mamie,bo jest juz w takim wieku,że nie zrobi wszystkiego sama.Mamcia,mimo sedziwego wieku ma się w miare dobrze i za każdym razem gdy się z nią żegnam,błagam i proszę wszelkie Opatrzności,aby to nie był ostatni raz...

A pierwszego września,zamiast do szkoly,poszliśmy na wagary i z samego rana wsiedliśmy do samolotu.

Po 10 latach wróciłam do mojej duchowej ojczyzny. 

piątek, 28 lipca 2023

Prawie normalnie

Gdyby mysli umiały pisać i nie dopuściłyby zdrowego rozsądku do głosu,to mogłabym tu wysmarować niezłą epopeję. Wystukałyby na klawiaturze wszystko to co powiedzieć bym chciała,ale nie mogę.
Bo zawsze jest jakieś "ale".Raz  nie wypada,innym razem nie pasuje,a tak w ogóle to jest niestosowne dla pani w średnim wieku.Chociaż koleżanki z pokoju,bliskie mojego rocznika,mówia,że my starsze panie.
Zazdroszczą,tak  pozytywnie,bo według nich strzeliłam sobie dzieciaka w trochę późniejszym wieku i to mnie odmładza. Bo wciąż zyje szkołą,zajęciami poza lekcyjnymi,wożeniem na urodziny,rozterkami 9 latki itd.

A Riczątko to bardzo aktywna dziewczynka i zajec ma mnóstwo.Uwielbia jazdę konną i aero gimnastykę.Oprócz tego chodzi na warsztaty artystyczne i zajęcia z dziennikarstwa.Jest autorką kilku reportaży dla Gazety Dzieci i udzielila już wywiadu dla lokalnego radia. To tyle w ramach przechwałek nad Potomną..nie w tym kierunku chce poprowadzić ten blog.
Chociaz jeszcze nie wiem co z tego mojego kombaku wyjdzie, nie mam jakis sprecyzowanych planów,jedynie chęc pisania.Ale powoli,potrzebuje czasu,żeby się rozkrecić.Może więc być chaotycznie. :)

Oprócz córki na stanie jest wciąż mąż, i kot nam doszedł.Trzeci już,bo dwa poprzednie słodziaczki zagineły w niewyjaśnionych okolicznośćiach.

Jak Potomna miała 4 latka to wróciłam do nauki,zrobiłam technika logistyka i można powiedzieć,że się realizuje w tym fachu.Jednak organizacja i zarządzanie to moja domena,choć w domu to mi nie wychodzi..ciągle trafiam na opór domowników i strajki.Kariery tez jakoś specjalnie nie robie,bo trafiłam do małej firemki,gdzie jest prawie rodzinna atmosfera i wolę to niż tysiące na koncie. Lubię swoją prace,szefa,zwierzchników i resztę ekipy.
A tak poza tym,to prowadzę zwykłą egzystencje szarego czlowieka.Czytuje kryminały i thillery psychologiczne, jeżdżę na rowerze i staram się wyciągać z życia co najlepsze.Rożnie to wychodzi,ale ważne że się nie poddaje co nie? To powiedzenie,że co Cię nie zabije ,to Cię wzmocni jest chyba o mnie.
Zostawiam fote kota,żeby fajniej się zrobiło ;) 





wtorek, 31 stycznia 2023

 Ale to już było...

­­­To chyba jest tak,że  aby odciąć się od swojej rzeczywistości i choć na chwile zapomnieć ucieka się na wyższy level grozy.Wiec katuje się thrillerami psychologicznymi kryminałami i tym podobnymi i tylko dzięki temu jakoś idę do przodu.No i Potomna..tak,to mój olej napędowy.Tankuje na full i wystarcza na dwa, trzy dni naprawdę szybkiej jazdy. Potem, slabne, ale nic dziwnego sprzęt nie serwisowany, stare nie naoliwione cześci.Niewymienne.

Bo niektórych podzespołów nie da się tak po prostu zastąpić innymi.Są też takie zużywalne.Moje były nadwyraz wytrzymałe,ale i temu przyszedł kres.Sporo zardzewiało od cieknących łez..nieszczelny egzemplarz jestem.Dużo pustki się narobiło...kropla po kropli,strumień a nawet morze łez wydrązyły  swoje.I tyle tej pustki..  Czym  zapełnić lukę powstałą w wyniku braku miłosci? Bliskości? Czy chociażby szacunku? Jest jakiś substytut?

A trybiki w głowie tez mam już wyrobione.Na szczęscie jeszcze parę miesięcy temu funkcjonowałam jako tako,na tyle aby w miare obiektywnie oszacować swój stan i ocenić,że dłuzej tak nie pociągnę.Zapisałam

się na psychoterapię,która poprzedzona jest spotkaniem z psychiatrą.Do wizyty jeszcze miesiąc,mam nadzieję,że dotrwam i będę miała odwagę pójśc.Jak na razie nie mogę się doczekać.To jest moja druga deska ratunku.Pięrwszą  zakopałam głęboko w myślach i dzięki temu jest ta ta druga.Inaczej,nie byłoby komu tego pisać.

Ale to już było,tak jak w nagłówku powyżej i jak tu wierzyć słowom piosnki "Nic dwa razy sie nie zdarza.." A no zdarza,choć mówili,żeby drugi raz nie wchodzić do tej samej rzeki..

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

Koronoczasy



    Chciałoby się podnieść nastrój i napisać post pełny patosu i ociekający emocjami. Ale nie trzeba, to wszystko robi się samo i praktycznie bez słów. Wszyscy wiemy jak jest a zdrowa wyobraźnia podpowiada, co będzie, zakładam, że nadzieja pozwala zachować zdrowy rozsądek i jakoś daje przetrwać.

   Powiem szczerze, że przez pierwszy tydzień kwarantanny delektowałam się wolnym czasem. Myślałam, że to na chwilę, łudziłam się, że po tygodniu młoda wróci do przedszkola a ja do pracy, wiec korzystałyśmy. Na ile się dało, bo pogoda u nas była fatalna i nawet na własnym podwórku trudno było spędzić więcej niż 20 minut. Spędzałyśmy większość czasu w domu, a konkretnie w kuchni. Jednego dnia piekłyśmy muffinki, drugiego boczek na koniec tygodnia była szarlotka. Byłoby super gdyby moje działania ograniczały się tylko do wyrobu tych pyszności, jednak nie, ktoś musiał to zjeść. Bilans pokazał 1 kg więcej. To znaczy waga. Przez te wszystkie dni liczyłam na szybki powrót do pracy, odpoczęłam, ba… zaczęłam się męczyć nic nie robieniem i wyczekiwałam telefonu od szefa. Nie doczekałam się, za to skontaktowałam się z kierowniczką, która pozbyła mnie złudzeń: mam czekać na poprawę sytuacji. Nigdy bym nie przypuszczała, że tak można tęsknic za pracą! I mniej więcej w takim klimacie spędziłam 3 ostatnie tygodnie. Nastąpiły małe zmiany, mąż, co raz mniej czasu spędzał w pracy, na korzyść oblegania kanapy, tym samym doprowadzając mnie do furii. Pogoda trochę się poprawiła ostatnimi dniami, wiec można już wyjść nie ryzykując, że wiatr porwie nam głowe.Naiwnie liczyłam na odrobinę deszczu, żeby moc cos w ogródku działać, ale wciąż sucho. Przestali straszyć mrozem w nocy, wiec można już wodę podłączyć i zacząć zabawę w ogrodnika. Z pożytecznych rzeczy to jeszcze udało mi się wszystkie okna umyc.Na dole,te na piętrze to wciąż abstrakcja. Samochód doprowadziłam do porządku, posegregowałam ubrania, odkładając te za duże, ale chyba nie potrzebnie, bo po 3 tygodniach siedzenia w domu jest mnie więcej o 2 kg. Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie jeszcze dokupić.